Konie

Konie
Konik polski, to rasa koni małych, pochodzących od dzikich koni Tarpanów występujących na obszarze Europy. Tarpany, które przetrwały zostały odłowione i umieszczone w prywatnym zwierzyńcu hrabiów Zamoyskich. W 1808 roku z powodu panującej biedy zostały rozdane do użytkowania chłopom, w wyniku krzyżowania się z lokalnymi końmi wykształciła się rasa nazwana przez prof. Vetulaniego konikiem polskim. Konik polski charakteryzuje się wysoką inteligencją, łagodnym charakterem, jest odporny, wytrzymały, ma niski wzrost (do 140 cm), silną budową ciała, twardy róg kopytny. Jest to rasa późno dojrzewająca (3-5) i długo żyjąca. Konik polski to przede wszystkim koń wierzchowy, do rekreacji, rajdów konnych i wycieczek doskonały. Jego niski wzrost sprawia, że wielogodzinne siedzenie w siodle nie jest uciążliwe, jest odważny i dzielny. Nadaje się również do prac rolnych i lekkich zaprzęgów, a jego łagodny charakter i inteligencja sprawia, że jest niezastąpiony w hipoterapii. Konik polski to świetny wybór dla całej rodziny, również dziecka, bo gdy nasz mały jeździec dorośnie, to nie będzie musiał rezygnować z jazdy na swoim przyjacielu, konik polski bez uszczerbku na zdrowiu poniesie jeźdźca o łącznej wadze do 130 kg

niedziela, 14 kwietnia 2024

Zasuwam w kieracie

jak stara szkapa, 
żeby chociaż z tego ekologiczny prąd był, a tu nic. 
Powoli dochodzę do wniosku, że świat się nie zatrzyma, bo chałupa jest brudna, rabatki zarastają chwastem, a słupki ogrodzeń się chwieją. Lista czynności nieodhaczonych na liście do wykonania tej wiosny jest dużo dłuższa, niestety.
Za dużo tej pracy, za dużo jak na jednego człowieka. Nawet nie chce mi się opisywać, co tu się robi, u nas w obejściu, bo się za bardzo zmęczę i kto będzie musiał ganiać w świecie rzeczywistym, żeby dopędzić czas?
Pośród tych wszystkich niedoczasów i powoli rozwijających się katastrof, dzieją się też rzeczy miłe.
Na przykład, po tym, jak Dreszka dostała zapalenia łożyska i poroniła całkiem już dużego źrebaka, to Muszelka parę dni później urodziła bez problemów niejaką Maciejkę. Maciejka wyskoczyła z brzucha Muszelki szybko i sprawnie, jak Atena z głowy Zeusa, i od razu była gotowa, by życiu stawić czoła.

Pozostałości opakowania źrebaka. Doceniam pewne korzyści nowoczesnych technologii, w rodzaju zamiast dzwonić do weta, żeby przyjechał i zobaczył, czy z klaczy wyszło wszystko, co trzeba, cykam zdjęcie i wysyłam, a onże wet pisze, że jest ok. Oszczędność czasu dla obu stron, a kasy dla klienta.



Matka z córką.

A tu inna matka z synem.

Zrobiłam zdjęcie, by porównać ssącego malucha ze ssącym roczniakiem, wyższym już od matki. To już nie wygląda, nie uważacie?
Na szczęście, oba jurne roczniaki odjechały na inne pastwiska, pozostawiając stado wzdychające z ulgą, że nikt ich już nie próbuje topornie a nieskutecznie ( taką mam nadzieję ) gwałcić. Pozostawiając też dwie tęskniące matki. Z których jedna, niestety, nie wyłączyła po odjeździe synka kranu z mlekiem, wymię zrobiło się ogromne, prawie jak u krowy ( no dobra, troszkę przesadziłam ), twarde jak kamień i gorące. Za poradą naszego kowala, który w zasadzie mógłby robić za wyspecjalizowanego końskiego weterynarza, doję ją parę razy dziennie. Dojenie nie jest specjalnie miłe, bo prawdopodobnie ją boli i niezbyt jest chętna do poddawania się moim zabiegom. W związku z tym, strasznie się na nią wydzieram, co nawet działa. Sąsiedzi muszą mieć ubaw. Zaraz chyba znowu pójdę podoić konika, albo polonżować.
Tu Muszelka, w trakcie rodzenia łożyska. A Maciejka w trakcie zaczynania pierwszej godziny życia.

Pijemy.

Odpoczywamy.

Reszta opakowania Maciejki.

W międzyczasie Korus dorasta, ze szczeniaka zrobił się młody pies, sika już jak stary, chociaż czasem traci równowagę i pada.

Kwitną równocześnie wszystkie drzewa owocowe, rzadki to widok, więc uwieczniłam na pamiątkę.

Trawniczek dla Tupai, nieskoszony i zakwiecony do niemożliwości.

Poniemiecki beż też zakwitł. Oraz wszystkie inne, ale nie chciało mi się już fotografować.

I kłokoczka.

Trawniczek mleczowy z czeremchą w tle.

A tu nasza ogromna czereśnia, która, gdy ją sadziłam, nie miała nawet metra wysokości.
 A teraz jest już wyższa, niż nasza stara jabłoń, co rośnie za nią.

Znowu bioróżnorodny trawniczek.

A na trawniczku, wśród kwiecia, Korek łobuzuje.

Czereśniowe kwiaty. Ciekawe, czy będą jakieś owoce w tym roku.

I tak to się kręci, ciągle coś się dzieje, wczoraj kocica chciała udrapnąć Korka, który napastował ją swoją miłością, i trafiła mi w kciuk. Nieźle rozorany został. Niestety, jest to kciuk niezbędny do dojenia klaczy. No to teraz doję drugą ręką. Jeszcze wczoraj wydawało się to niemożliwe, dziś już możliwe. Taki pozytywny aspekt negatywnej sytuacji.


Tutaj mamy taki stoliczek po maszynie Singera, z ciężkim, marmurowym blatem, o którym marzy Tabaaza. A on tu se stoi prawie że bezczynnie, zamiast w pięknym mieście Łodzi sukulenty nosić.

Trawniczka kwietnego ciąg dalszy. Muszę przyznać, że ma on wielorakie zastosowanie, taki trawniczek, bo kiedy mi potrzeba zielska do posypania kanapki czy sałatki, to sobie z trawniczka wyskubuję a to kurdybanek, a to podagrycznik, a to coś tam jeszcze...

Uczmy się sztuki relaksu od najlepszych.


niedziela, 31 marca 2024

Święta.

Ponoć. 
Wymiksowaliśmy się z trendu przedświątecznych przygotowań i porządków, Latający w pozycji horyzontalnej spędza dzień za dniem, a ja ogarniam wszystko po kolei co jest do ogarnięcia w domu i zagrodzie, na przygotowania do świąt, których religijny przekaz i tak do nas nie przemawia zabrakło mi siły. 
Cieszcie się życiem, mili czytacze, a coraz bardziej oglądacze ( na pisanie też mi brakuje sił, weny i czasu ), bo nigdy nie wiadomo kiedy coś pierdyknie i zrobi się za późno.

Czyli, zgodnie z tradycją - Carpe diem!


Z cyklu - "Takiej chmury to jeszcze nie widziałam."

Dekoracje świąteczne

w wersji minimum

ale mimo wszystko premium, dzięki pewnym ozdóbkom od ona wie od kogo.

Carpe diem w 100%.
Hana, Wałek ma tu absolutnie następcę w leżeniu świństwem do góry.



piątek, 29 marca 2024

Sygnały. Cd.

 Musiałam się z Wami podzielić tym widokiem. W życiu nie widziałam czegoś takiego. I to nawet nie był zachód słońca, tylko jego odbicie na ścianie lasu. A kolory zdjęcia są mniej jaskrawe niż w rzeczywistości.



niedziela, 24 marca 2024

Sygnały.

 Kiedy wydaje się, że wszystko jest do dupy i nic już nigdy nie będzie dobrze, to Wszechświat wysyła pozytywne wiadomości symboliczne.

Takie jak poniższa.

Zakładam, że chce mi powiedzieć, że mnie kocha i że będzie lepiej.

Jakby nie było widać co to, to wyjaśniam - ziemniak.



sobota, 2 marca 2024

Kiedy wydaje ci się, że nic cię w życiu nie zdziwi...

 ...to wchodzisz do szpitalnej łazienko-toalety żeby po prostu i zwyczajnie zrobić siku, a na haczyku przeznaczonym do wieszania ręczniczków widzisz TO.



 Ciekawe, jak się czuje ten ktoś, kto zapomniał swojego kręgosłupa w łazience.

wtorek, 6 lutego 2024

Kiedy plastik ratuje życie.


W tym przypadku ptaków. Plastik w formie resztek folii samoprzylepnej, która została mi 
z czasów o ho ho, jeszcze studenckich. Nie ma to jak mentalność chomika, bo kiedy trzeba 
czegoś, chomik biegnie do swej norki, szuka, szuka, fuka, klnie ale w końcu znajdzie.





 

Może nie są to najpiękniejsze nalepki, ale skuteczne na pewno. Od kiedy są przyklejone, ani jeden ptak się nie rozbił o szybę.


 

niedziela, 4 lutego 2024

Postęp prac.

Niemożliwe nagle zrobiło się możliwe, bo czynności odkładane na później nie dały się już bardziej przełożyć.
Pigwy zalegające w piwnicy przechowywały się bardzo dobrze i pewnie nadal by tam jeszcze leżały, gdyby nie nadeszły najpierw odwilże, a potem obfite opady deszczu, z czego wynikła woda w piwnicy do pół łydki, konieczność pompowania, a na samym końcu skutek - wilgotność w piwnicy zdecydowanie wzrosła, a pigwom zachciało się gnić. No to trzeba było się zabrać do roboty.


Pigwy z własnego drzewka,
po raz pierwszy właściwie udało się im porządnie dojrzeć.
Normalnie czekaliśmy do pierwszych przymrozków, czyli ile się dało, a i tak 
zbierało się zazwyczaj zielone, niedojrzałe owoce. A w tym roku żółciutkie,
jak te tureckie pigwy z supermarketu.

Te już tak dojrzałe, że bardziej nie można, ale nadal
twarde jak kamień.

Przepis mówi: oczyścić z włosków, pokroić na kawałki.
Cudny przepis, bo nie każe wycinać gniazd nasiennych ani obierać ze skórki.
Gotować w małej ilości wody, z dodatkiem skór od cytryny, aże do zmięknięcia i rozgotowania.

Przetrzeć przez sito.

Pulpę zmieszać z cukrem.

Gotować, gotować, gotować.

Lawa musi bulgotać, pryskać a w końcu zgęstnieć i ściemnieć.

Lekko ostudzoną masę przelewamy do foremek wysmarowanych olejem neutralnym w smaku.
Grubość warstwy +/_ 1,5 cm.
Suszymy w piekarniku w temperaturze ok 30 st.
W moim przypadku trwało to parę dni.

Delikatnie wyciągamy z formy na papier do pieczenia.

Osypujemy cukrem pudrem.
Znowu podsuszamy.

Kroimy.

Kroimy.

Przechowujemy w szczelnym pojemniku, warstwy galaretek przekładając
papierem do pieczenia. Trwałość 2 lata.

Dobrze wyszły w tym roku. 
Przedostatnie, sprzed 2 lat chyba, były tak niedojrzałe, że galaretki nie chciały zgęstnieć, musiałam poczarować za pomocą pektyny w proszku. Coś tam wyszło, ale nie były to moje najlepsze galaretki. 
W poprzednim roku pigwa poszła na inne przetwory oraz na kompost.
Teraz leje straszliwie. Pompa jeszcze stoi w piwnicy, więc jakby co, nie trzeba będzie jej nosić na miejsce.